W piatek 4 czerwca 2010 Łażący Łazarz opublikował ważny artykuł dotyczacy tragedii smoleńskiej. Opierając sie na dokumentach Kancelarii Premiera i Kancelarii Prezydenta dowodzi on w sposob niezwykle logiczny, iż nieszczęście to było wynikiem spisku uknutego prawdopodobnie przez panów K. A. T. Szczególnie podejrzany wydaje się blogerowi pan A. Rzeczywiście, gdy czytamy ten tekst i te urzedowe pisma, to wydaje sie oczywiste, że miały tu miejsce dziwne manewry i tezę o spisku należy poważnie brać pod uwagę. Czy jednak sugestie dotyczące jego ewentualnych sprawców są wiarygodne?
Oprócz logicznej analizy faktów należy także brać pod uwagę czynniki psychologiczne i charakterologiczne. Zacznijmy od pana A. Był on oficjalnie odpowiedzialny za organizację tego wyjazdu. Prawdę mówiąc, powinien się był podać do dymisji w dniu katastrofy, niezależnie od jej przyczyn. Nie sądzę jednak by uknuł on spisek, w wyniku którego stawałby się natychmiast głównym podejrzanym. Z jego punktu widzenia to idiotyzm. Przejdźmy do pana T. Nie ma on odpowiednich cech charakteru. To tchórz i mięczak, łatwo wpadajacy w panikę. Jego przerażenie po tragedii smoleńskiej nie wyglądało na udawane. Robił on wrażenie człowieka który nagle zdał sobie sprawę z tego, iż jedzie na tygrysie, a zwierz ten może w każdej chwili pożreć i jego. Pozostał jeszcze pan K. Jest on twardym cynikiem, pozbawionym empatii, zapalonym myśliwym, przyzwyczajonym do widoku krwi. Ma jednak jedną cechę, która dyskwalifikuje go jako spiskowca. Ma za długi język. U niego co w sercu, to na języku i stąd właśnie biorą się liczne gafy w jego kampanii.
Usunięcie tekstu Łażącego Łazarza z Salonu24 po kilku godzinach, prawdopodobnie na skutek silnych zewnętrznych nacisków, świadczy o tym , że bloger ten zbliżył się jednak do jakiejś niewygodnej dla kogoś i niebezpiecznej prawdy. Być może, chodzi tu o sam fakt spisku. Kim jednak mogli być jego autorzy? Osobiście uważam, że byly to osoby ze środowiska dawnego WSI, jacyś panowie X. Y. Z. , być może ci sami, którzy wybili panu T z głowy marzenia o prezydenturze i nie pozwolili zwolnić z pracy ministra Grasia. Mogli oni zręcznie "podpuścić" panów K. A. T. , tłumacząc im, że cała sprawa ma być tylko złośliwym psikusem, mającym skompromitować nielubianego prezydenta Kaczyńskiego i pozbawić go szans na ponowny wybór. Prawdziwe cele swoich działań starannie ukrywali i stąd widoczny popłoch w rządzie po tragedii.